Podróże Z dzieckiem w plecaku

Anglia: Stratford i Birmingham – atrakcje na weekend z dzieckiem

Autor:
opublikowano
30 kwietnia 2018

Czy w przemysłowym Birmingham są jakieś atrakcje dla dzieci? My odkryliśmy tam z Olą tajemniczy ogród. W centrum szału nie było, ale w pobliskim Stradford, czyli mieście Szekspira, zamiast do teatru poszliśmy do niezwykłej motylarni.

Birmingham, centrum. Bull ring.

Centrum Birmingham

Kiedy znajomemu dziennikarzowi z Anglii opowiadałem, że na pierwszą podróż rodzinną do jego kraju wybraliśmy Birmingham, zdziwił się jak diabli i unosząc brwi powiedział  – ops… a wiesz, że to jest ostatnie miejsce w Anglii, które bym wybrał…
No tak, to trochę jakby on na pierwszą wizytę w Polsce wybrał Łódź, Katowice lub Bytom (z całym szacunkiem dla tych miast). Ale w każdym z nich są przecież miejsca warte uwagi i zobaczenia – czasem tajemnicze, nawet jeśli pierwsza reakcja zaczyna się od „ops…”.  Na przekór jego rekomendacji polecieliśmy zobaczyć Anglię. Centrum Birmingham okazało się zadbane, nowoczesne, ale do tajemniczych jakoś nie należy, choć okazało się intrygujące, bo byliśmy tam mniejszością etniczną w sercu drugiego co do wielkości miasta brytyjskiego. Więcej o zmianach społecznych i kolonizacji Anglii piszę tu: http://tusalwy.pl/?p=100&preview=true. Spacerowaliśmy po Bull Ring, czyli dawnym targu ze zwierzętami, po którym nie ma żądnego śladu, poza pomnikiem wielkiego byka. Obowiązkowym punktem były odwiedziny z Olą na placu zabaw za centrum handlowym Selfridges o futurystycznym kształcie przypominającym statek kosmiczny nabijany ćwiekami. I tu uwaga z punktu widzenia konserwatora powierzchni płaskich: na polskich placach zabaw z małpim gajem bardziej dba się o czystość. Czego nie zrobiliśmy? W centrum Birmingham można popływać łodziami i barkami po kanałach, bo tutejsza sieć wodna ma kilkadziesiąt kilometrów. Wprawdzie Wenecja to nie jest, ale zyskuje ponoć przy bliższym poznaniu. Następnym razem przekonamy się na własnej skórze.

Birmingham, dzielnica Moseley i sekretny ogród

Sekretny ogród w Birmingham

Zatrzymaliśmy się dzielnicy Moseley, gdzie mieszka Monika, czyli siostra mojej żony Joanny. W tej części Birmingham miks kulturowy jest zdrowy, a architektura klasyczna. Moseley to dzielnica z typową, starą angielską zabudową z gatunku tych lepszych, choć nie jest „posh” jak dzielnice południowe i nie do końca kontrolowane przez policję, jak te północno-wschodnie. Monika, siostra Asi, zabrała nas do sekretnego ogrodu na tyłach jej domu. Ogród, a w zasadzie park, wypełniały jeziorka, rozłożyste drzewa, zadbane trawniki – styl angielski w czystej postaci. Co ciekawe park nie jest publiczny. Otacza go płot. Wstęp mają do niego okoliczni mieszkańcy, który po uiszczeniu rocznej opłaty, dostają elektroniczny klucz do wielkiego i starego „Secret Garden”. Tak sobie chodziliśmy z Olą po dzielni i chłonęliśmy powoli klimaty, zanurzając się w angielskość.

Stratford: miasto, gdzie urodził się Szekspir

Stratford: z dzieckiem w mieście Szekspira

Pół godziny drogi z Birmingham i jesteśmy w innym świecie. Kwitły majowe pola i łąki, a my spacerowaliśmy brzegiem rzeki Avon w kierunku miasta, bo zaparkowaliśmy auto na jego przedmieściach. W Stradford urodził się i pisał Szekspir (William Shakespeare to taki autor sztuk teatralnych do dzisiaj granych i szanowanych, a nie angielski raper, przyp. red. dla młodszego pokolenia, bo nie wiem, czy nie wypadł z kanonu lektur). Staroangielskie miasteczko żyje z Szekspira. Mamy więc szekspirowe lody dla dzieci, które zażyczyła sobie Ola (Shakee’s Ice Cream), szekspirowe piwo dla taty (Shakesbeer), niezliczone hotele o nazwie Shakespeare, teatry, teatrzyki, teatrzyska. Jest dom, gdzie urodził się autor Otella (szary i stary). Są rycerze jak malowani, którzy na ulicy całują małe damy w rączkę. Duch starej Anglii objawił się w postaci króla mimów, wyglądającego jak średniowieczny król w wersji bojowej. Król w srebrnej zbroi i o srebrnej twarzy oczarował Olę, a Ola oczarowała króla. – Prawdziwy… – westchnęła Ola kiedy ujął jej dłoń. A potem dodała konspiracyjnym szeptem, który oczywiście wszyscy słyszeli – Tato, on ma srebrną buzię!

Lepiej prezentuje się bar, gdzie pił, a teraz podają szekspirowe piwo, bo każdy porządny autor musiał i musi napić się po ciężkiej pracy umysłowej. Gdzie chędożył William, no tego już Japońskim turystom nie mówią – nie uchodzi. Dociekliwi mogą zobaczyć komercyjny i fabularyzowany film jak się zakochiwał. Stare budynki są odnowione, ale zachowały dawny angielski klimat, mimo że całe centrum, to przemyślany produkt turystyczny. Ale przecież Wieliczkę, Tadź Mahal, Angkor Wat, piramidy warto zobaczyć, no i Stratford też, bo Szekspir wielkim pisarzem był.

Stratford: motylarnia

Motylarnia w Stratford

Kawałek tropikalnego świata jest schowany nieco za zabytkami związanymi z Szekspirem, ale warto tam zajrzeć, bo to też sztuka, ale sztuka biologii – raj dla entomologów i frajda dla dzieci. Przekroczyliśmy granicę tropikalnego świata. Egzotyczne motyle były na wyciągnięcie ręki. Siadały nieraz na głowie i rękach, choć panie z obsługi dyskretnie zwracały uwagę, żeby nie inicjować kontaktu z motylami. Mrówki spacerowały po linach zawieszonych pod sufitem. Wszystko ulotne jak pył na motylich skrzydłach, ale emocje dla dzieci, plus lekcja biologii na żywo – bezcenne.  Dla dorosłych też niezłe przeżycie.

Motylarnia stoi otworem (nie potworem) od godziny 10 do 18.00. Wejście: 7.25£ dorośli, dzieci do 3 lat za darmo, a w wieku 3-16 cena: 6.25£,  butterflyfarm.co.uk

Przedmieścia Stradford i rzeka Avon

TAGS
WPISY POWIĄZANE

DODAJ KOMENTARZ

Paweł Kempa
Polska

Pamiętam jak marzyłem, żeby zobaczyć lwy w Nogongoro. Moimi idolami z dzieciństwa byli Tony Halik i Sir David Attenborough. Wodziłem palcem po mapach zapewne tak, jak oni. Zostałem dziennikarzem z żyłką podróżniczą. Współpracuję z National Geographic Traveler. Przez 5 lat tworzyłem w Men’s Health dział „Wyzwania”, a sporty ekstremalne testowałem na własnej skórze. Lubię ostrą kuchnię tajską, norweskie lodowce i zapach afrykańskiego buszu o poranku. Z żoną i rocznym dzieckiem ruszyłem przez Indonezję, Malezję i Tajlandię, gdzie zostałem zainfekowany nieuleczalnym wirusem podróżowania we troje. Pewnego dnia spojrzałem prosto w oczy lwicy w Ngorongoro.

O blogu

Na blogu Tu są lwy ruszasz ze mną w podróż. Zamieściłem tu przygody, patenty, opisałem miejsca i wyzwania, których doświadczyłem na własnej skórze. Bo każdy ma swój Everest i każdy ma swoje „lwy” do odkrycia – czasem za płotem, czasem na końcu świata. Nazwa Tu są lwy nawiązuje do łacińskiego zapisu „Hic sunt leones”. W ten sposób oznaczano na antycznych mapach tereny dzikie, nieznane kartografom. Tą odkrytą wiedzą, ale – co najważniejsze – emocjami dzielę się tu z Tobą.

Lwy polują na zdjęcia
Lwy polecają: