Dziecko w nosidle. Sprawdzone patenty i przygody po świecie na własnym grzbiecie
My też stanęliśmy przed pytaniem i dylematem: co zrobić, żeby Ola polubiła wspólne wędrówki na grzbiecie rodziców. Ten wpis będzie o tym, jak zacząć przygodę z dzieckiem w nosidle od polskich górek, przez Alpy do większych wyzwań, czyli jak zejście do wodospadu w indonezyjskiej dżungli.
Krok 1 – w polskie górki z nosidłem
Przygodę zaczęliśmy niby mało ambitnie, bo od przejścia się… po pokoju z Olą w nosidle. Spacer po mieszkaniu i to kilkukrotny w przeciągu kilku dni, wcale nie jest głupi i banalny. Zobacz, dziecko zmienia mocno perspektywę postrzegania świata, widzi go z góry. Początkowa ekscytacja może zamienić się w strach i nudę. Dlatego dobrze, kiedy przy oswajaniu będą obecni obydwoje rodzice, a jedno postara się zabawiać malucha od strojenia min do „a kuku”. Wszystko z uśmiechem i na luzie. Stopniowe oswajanie go z nowym środkiem transportu spowoduje, że poczuje się w nim bezpiecznie. Musi zakodować, że nosidło równa się dobrej zabawie na grzbiecie. Po takiej serii domowo-aklimatyzacyjnej i kilku spacerów wokół domu ruszyliśmy w Góry Kaczawskie. Ola miała niespełna roczek. Jeszcze nie chodziła. Weszliśmy na Ostrzycę Proboszczowicką i kilka wulkanicznych skałek. Była jesień. Wiało. Ale kurtka, czapka, rękawiczki i daliśmy radę. Najważniejsze, że Oli podobało się – mam taką nadzieję, bo nie ryczała tylko gaworzyła prze większość drogi. Dobrą trasą na przetarcie z nosidłem jest też szlak na Ślężę (714m) koło Wrocławia. Używaliśmy wysłużonego i leciwego nosidła Vaude, które jednak sprawdziło się na szlaku.
Nauka chodzenia z nosidłem
- Poproś druga osobę o przytrzymanie i podniesienie nosidła z dzieckiem, w chwili zakładania na plecy. Możesz także najpierw ubrać samo nosidło, a potem poprosić drugą osobę o usadowienie dziecka, jak już dopasujesz szelki i pas. Ja uczyłem się jak chodzić po górach z dzieckiem na plecach, choć z plecakiem pokonałem setki kilometrów po górach. Oczywiście szlak był łatwy, choć piął się w górę.
- Stawiałem kroki podwójnie ostrożnie i o wiele wolniej. Okazało się, że musiałem przyzwyczaić się do nieco inaczej rozłożonego ciężaru na plecach, niż przy noszeniu plecaka. Nosidło jest odchylone zwykle bardziej do tyłu, ale po kilku kilometrach przyzwyczaiłem się do zmiany balansu.
- Możesz rozważyć dołożenie do zestawu z nosidłem kijków trekkingowych, które ułatwiają wchodzenie odciążając nogi, a przy schodzeniu pozwalają trzymać lepiej równowagę.
Krok 2 – Alpy z dzieckiem w plecaku
Na wyjazd w austriackie Alpy mieliśmy już pożyczone nosidło THULE Sapling Elite. To chyba najbardziej wypasione nosidło na rynku (2018). Dla dziecka niezwykle komfortowe, choć mocno zabudowane i pancerne. Imponuje ilością schowków i możliwości regulacji. Dziecko może włożyć stopy w specjalne strzemiona. Dzięki temu nogi nie dyndają, a maluch może trochę pracować nogami, co zapobiega drętwieniu kończyn. Z tyłu ma dużą kieszeń w formie odczepianego plecaka. Na plecach leży całkiem dobrze, mimo, że samo w sobie trochę waży (3,6 kg). Minus: jest duże, zajmuje sporo miejsca. Nie można schować go na wierz walizki lub torby, jak nasze stare i lżejsze nosidło Vaude. Jeśli przewozisz je samochodem, to nie ma problemu – pakujesz do bagażnika i po sprawie. Do samolotu nosidło THULE Sapling Elite wchodzi jako bagaż podręczny, jeśli obsługa przymknie trochę oko na jego wysokość. Lepiej opakować je w folię i nadać jako osobny bagaż rejestrowy lub specjalny. Na szlakach w Austrii sprawdziło się wyśmienicie. Ola chętnie w nim siedziała. Mimo swojego ciężaru nie czułem go na plecach dzięki świetnej regulacji i trzymaniu pasa biodrowego.
Wybieraliśmy szlaki, na trasie których były place zabaw, żeby Ola miała trochę atrakcji, bo umówmy się, że dla dziecka kilka godzin w nosidle to nie żadna frajda, nawet jeśli widoki zapierają rodzicom dech w piersiach i nie tylko widoki. Place zabaw w Austrii, te wysoko w górach, są naprawdę fenomenalne i utrwalają w głowach dzieci komunikat: góry są fajne, bo jak się długo maszeruje, to jest nagroda. Ten górski system motywacyjno-nagrodowy sprawdzał się świetnie. Do tego komfort Oli zapewniała także przytulanka w formie kołnierza-poduszki na szyję. Po prostu, kiedy zasypiała w nosidle, to głowa nie obijała się i nie dyndała na wszystkie strony, tylko spoczywała na przytulance owiniętej wokół szyi. O naszej podróży do Austrii i trekkingu po Alpach z uwzględnieniem atrakcji dla dzieci pisałem dla National Geographic: Z dzieckiem w Alpach, czyli co zrobić by dzieciaki pokochały góry, tak jak ich rodzice.
Krok 3 – Pod piramidami i w Dolinie Królów z dzieckiem w nosidle
Trochę obawialiśmy się wyjazdu do Egiptu, a czarne myśli były ciemniejsze od egipskich ciemności. Ale na miejscu wszystko okazało się, że było bezpiecznie, a ludzie pomocni i otwarci na naszą trójkę. Byliśmy tam w połowie grudnia. Egipska zima okazała się łaskawa i świetna do zwiedzania z dzieckiem w nosidle. 17 stopni na plusie, to dla Egipcjan temperatura porównywalna z -17 stopniami. Kiedy my zachwycaliśmy się jak ciepło, oni szczękali zębami opatuleni w zimowe kurtki. Ruszyliśmy pod piramidy, które w nocy umył deszcz z kurzu i pyłu Sahary. Praktycznie zero turystów, tylko lokalne wycieczki egipskich szkół. Chodziliśmy z Olą w nosidle wokół piramidy Cheopsa, a nawet wspinaliśmy się na bloki skalne do wyznaczonej turystom wysokości. Nie wchodziliśmy do środka z nosidłem, bo odradzał nam to przewodnik ze względu na wąskie korytarze. Umiarkowana temperatura sprawiała, że można było nacieszyć się piramidami do woli, a nie szukać miejsca, żeby zdechnąć z gorąca. Potem polecieliśmy do Luksoru. Po świątyni Karnak spokojnie można poruszać się wózkiem, ale już do Doliny Królów zabraliśmy nosidło. Tam sprawdziło się genialnie. Musiałem uważać tylko przy schodzeniu po stromych schodach, ale już w samych grobowcach nosidło sprawdzało się genialnie. Do Egiptu zabraliśmy nasze stare nosidło Vaude, bo można je łatwo schować do walizki podczas lotu samolotem.
Krok 4 – nosidło, dziecko i dżungla = przygoda
Indonezyjska dżungla – i to w porze deszczowej – nie wydaje się najlepszym miejscem dla dziecka w nosidle. A jednak po dwóch tygodniach na Bali nabraliśmy na tyle śmiałości, że pokusiliśmy się o wizytę w dżungli i poszliśmy do wodospadu Sekumpul na północy wyspy. Już sam dojazd i znalezienie tego miejsca naszą pożyczoną Toyotą był wyzwaniem, ale w końcu znaleźliśmy miejsce, skąd wyrusza się w dół doliny do wodospadu. Ubrany byłem w trekkingowe, solidne sandały z agresywnym bieżnikiem. Na śliskich skałach i ścieżkach dawały sobie nieźle radę, choć mając Olę w wysłużonym nosidle Vaude i tak każdy krok stawiałem podwójnie ostrożnie. Wszędzie unosiły się drobinki wody. Właściwie padała cały czas mżawka, ale przy wysokich temperaturach i wiecznie wysokiej wilgotności, nie robiło to na nas i na Oli żadnego wrażenia. I tak wszystkie rzeczy były lekko wilgotne.
Tego dnia użyliśmy małej parasolki przymocowanej do nosidła. W nowszych nosidłach można wystawić specjalny daszek lub rodzaj budki nad głową dziecka. My jednak musieliśmy poradzić sobie parasolką z klipsem. Zwykle nasza podróżna parasolka osłaniała Olę od słońca, ale tego dnia osłaniała od deszczu, choć drobinki wody były wszędzie osiadając na nosidle i dziecku. Mieszkańcy w ostatnich latach poprowadzili i zbudowali w najtrudniejszych miejscach schody, więc schodziło się w miarę bezpiecznie. Do pokonania były też skały i to przy ich przekraczaniu musiałem zachować największą uwagę. Sam wodospad Sekumpul zachwycił nas swoją dzikością, podobnie jak okoliczna dżungla. Nie jest to może dziewiczy las tropikalny, bo niedaleko ludzie hodują kawę i wanilię, ale ściany zieleni przy samym szlaku do wodospadu, jej bujność były oszałamiające. Ola większość trasy do wodospadu przespała. Wilgoć, ale też wysoka temperatura, nie zaszkodziły dziecku. Mając już wcześniejszą aklimatyzację na wyspie, nasze organizmy poradziły sobie z tą wycieczką doskonale. Dżungla lub jak kto woli, las równikowy, dawała też osłonę przed słońcem, a deszcz był niestraszny.